AdamK pisze:quoad usum jak najbardziej można zmienić.
Na przykładzie mojej spółdzielni: właściciel lokalu usługowego (nazwijmy go sklep) w akcie notarialnym uzyskał quoad usum, czyli umowę na wyłączne korzystanie z części nieruchomości, czyli 6 miejsc parkingowych przed sklepem. Nie miał o tym zapisu w księdze wieczystej (nie da się wydzielić bryły powietrza bez ścian/sufitu - jakiegokolwiek fizycznego ograniczenia), nie płacił podatku.
Miał w poważaniu kto, w jaki sposób i na jak długo tam parkuje i zostawia ogólny bałagan, w związku z tym nasza wspólnota zebrała większość, zaprosiła i opłaciła notariusza i dokonaliśmy skreślenia quoad usum w naszych umowach (tak, u nas też był zapis o quoad usum dla lokalu usługowego) i przesłaliśmy taką informację do właściciela owego lokalu (zaocznie). Minęło 6 tygodni na ewentualne jego odwołanie do sądu i dziś są to miejsca wspólne a sklep pozostał bez miejsc parkingowych za które zapłacił deweloperowi.
Takie nasze polskie prawo i taka sprawiedliwość.
Jeszcze nie jestem tak zdesperowany, żeby powietrze od dziadimeksów kupować.
Przecież ta opowieść kupy się nie trzyma. Jeśli to był lokal spółdzielczy, to obowiązują jednak nieco inne przepisy bo się jest de facto członkiem spółdzielni, a nie właścicielem. Coś pan jednak pokręcił.
Natomiast co do "większości" - to nie wystarcza w przypadku wspólnoty. Każdy właściciel ma w umowie notarialnej taki zapis, więc wymaga to zmiany w każdej umowie. Żaden odpowiedzialny notariusz nie będzie firmował takiej sytuacji, w której większa część wspólnoty zmienia quoad usum, a pozostali - nie.
Dodatkowo właściciel nie musi się odwoływać do sądu. Ma przecież ważną umowę notarialną! I na jej podstawie może egzekwować swoje prawa - również w sądzie. Więc 6 tygodni bez jego reakcji nic nie znaczy - choćby i za 10 lat może wspólnotę pozwać i ma spore szanse na wygraną. Co więcej, ma szansę na dochodzenie utraconych korzyści z tytułu tych miejsc - np. spadek obrotów, bo potencjalni klienci nie mieli gdzie parkować.
Mnie przerażają tacy krzykacze którzy ledwo coś kupili próbują kwestionować zaistniały stan prawny. Wszystko fajnie jak to sąsiedzki spór o miedzę na wsi - tam ryzykuje się na własny rachunek. Tu natomiast ryzykuje się majątkiem pozostałych członków wspólnoty. Mało tego, inicjator takiej awantury może do tego czasu sprzedać mieszkanie i wyprowadzić się, a reszta podjudzonych właścicieli będzie miała kłopot.
Nikt tu nikogo nie zmusza do kupowania miejsc od BMX. Ale apeluję o rozsądek. Naprawdę ostatnią rzeczą którą chcą właściciele nowych mieszkań jest długoletni, stresujący i kosztowny proces sądowy.